Historia jak ze starego zdjęcia

Wezwanie

Stało się…  w wietrzny dzień, gdy ino wicher po polach hulał, stało się po prostu. Było jak wyrok, jak choróbsko jakieś. Ryło w głowie boleśnie i huczało. Stasiek stał na progu chaty w koszulinie tylko, z zadartymi rękawami i na bosaka. Podrapał się po czarnych kudłach i zamyślił głęboko.

– No przecie rolę mam i zwolnienie żem dostał… Ja do żadnego wojska nie pójdę, chyba że mnie siłą! Kie diabli – plunął – was Macieju w te progi prowadził? Munduru Niemca nie włożę! Choćbyście mnie siłą wlekli – nie włożę! Oni mi ojca zabili!

I tak się zamachnął i w powietrze pięścią bił, że się Maciej przez chwilę zatrwożył nawet, ale potem pozę mędrka wziął i począł ojcowskim tonem Stacha pouczać:

– Młodyś jeszcze i głupi… Walek Węgrzyn, jak skończył, wiesz… Do obozu i matkę, i braci powieźli! Ty się w chojraka nie baw, bo źle skończysz!

Stasiek uczuł, że Maciej dobrze gada i mimo złego posłannictwa, szczery chłopakowi jest i dobroduszny. Marcowy chłód przeniknął wszystkie Staśkowe członki, aż zatrząsnął się jako ta licha grusza, co nie obrodziła na jesień. Nawet Sokół u budy zawył, jakby zwęszył, że coś w powietrzu wisi i kisi się… Coś nieuchronionego.

– Stasiu, matkę masz, a i Elżunia poczeka. Jak szczęście będziesz miał, to połowę świata obaczysz. Ty mądry bądź…

Stasiek do izby się cofnął i drzwi od chałupy zatrzasnął, aż matka zakrzykła:

– Co tam Stasieńku? Nadszedł to ktoś?

– A nic, nic… – odparł po chwili jednej i z wolna ścichając, domknął –  to tylko licho jakieś…

– Do Elżuni idę, niech mama z jedzeniem nie czeka! Jupkę nałożył i już go nie było.

Wezwanie do Wehrmachtu było wyrokiem, nie było możliwości, aby się od niego odwołać. Wszelkie próby odmowy stawienia się do poboru kończyły się dla uciekiniera postawieniem w stan oskarżenia, aresztowaniem i sądem wojennym, wydającym z reguły wyrok śmierci. Polacy, głównie z terenów Śląska, Wielkopolski i Pomorza (ziem wcielonych do III Rzeszy), po podpisaniu pod przymusem volkslisty, w niemieckim mundurze walczyli na frontach II wojny światowej. Historycy szacują, że do wojsk III Rzeszy wcielono 200000 – 250000 Polaków.

landscape-404072_1920

 

Ta dziewczyna i ten jawor

Kochał Ci Stasiek Elżunię miłością ogromną. Pierwszą i ostatnią. Przysięganą. I gdy mu się dziewczyny ze wsi na drodze czy w polu przyglądały, łeb spuszczał i zdrowaśki mamrotał, co by w myślach nie grzeszył – bo ten grzech na ambonie ksiądz długo wypominał i na chłopaków dziwnie patrzył i na Staśka też!

A udała mu się Elżunia, udała… Nawet Szymkowi od Pawlusów w gębę musiał dać, bo tak mu oczy na nią świdrowały. A urodziwa była jak rusałka jaka i pachniała jabłkami, szarymi renetami – Staśkowymi ulubionymi. Cieszył się jak grzdyl, gdy ostatniego lata pod jaworem, słowo mu rzekła i czule nad głową szeptała, że jej… że jedyny…, że na zawsze… i że wart więcej niźli bohatery jakieś. A teraz to…

– Jak ja jej w oczy spojrzę? Jak?

Nim spostrzegł, pod chałupą Wośków się znalazł. Długo, długo nie wchodził, z myślami się bił i co rusz znak krzyża w powietrzu kreślił. Obaczył go stary Wosiek, przed chałupę wylazł i ze śmiechem zapytał, jakie tam czary Stasiek wyczynia?

– Wezwaniem dostał – jednym tchem wyznał chłopak, na twarzy zmieniony jakiś.

I grobowa cisza nastała. To samo Wosiek po chwili na głos powtórzył, gdy do chałupy weszli.

Elżunia siedziała naprzeciw stołu, blada jak ten śnieg, co go pełno jeszcze po zagonach w marcu zostało. Tylko te czarne węgle z jej twarzy ciskały prosto w Staśkowe serce.

– Ty na mnie nie czekaj… – powiedział po chwili.

– Głupiś – strwożyła się bardzo, aż ciepło się w izbie zrobiło albo to w Staśku gorało…

Myślał o niej bardzo w tej chwili… o jej smaku miodu… jej jabłkowym zapachu… szczęściu, które ich opuścić – właśnie w tej chwili – miało. Drgało jej ciało jak osika, gdy szeptem pytała:

– Kiedy Stasieńku? Kiedy?

– W sobotę, w południe, na dworcu… ale Ty na mnie nie czekaj, słyszysz… – i zamarł, jakby sam w to nie wierzył.

Rozpłakała się na te słowa i choć Wośkowie wieczerzać już poczęli i na stół wystawili co lepsze jadło, to nic nie mogli przełknąć i tylko na siebie łypali…

Do soboty Stasiek się z Elżunią nie widział, choć chciał bardzo. Po swojemu sobie tłumaczył, że nie ma prawa jej życia niszczyć i wieczną żałobę po sobie nosić. Im więcej myślał, tym bardziej go w duszy ściskało i nie chciało puścić. Myślał, żeby do lasu uciec… ale poza Elżunią matkę kochał najbardziej i na krzywdę by jej nie dał… Chodził jak struty po dworzu i zagrody doglądał, ostatnie roboty poczyniał, żeby wiele pracy matce nie zostawiać. Tak minęły mu dni te ostatnie w ojcowym domu, nim na wygnanie poszedł.

Niektórzy, nieliczni, decydowali się na ucieczkę i dołączali do grup partyzanckich, które uciekinierów z Wehrmachtu (szczególnie tych na urlopach, bo przeszkolonych i uzbrojonych), chętnie przyjmowali. Jednak z racji poważnych represji na rodzinie dezertera (więzienie, obóz koncentracyjny, śmierć) ucieczki z Wehrmachtu były dość rzadkie.

nettles-142194_1920

Wygnanie

Stasiek wstawił się w samiuśkie południe na dworcu kolejowym. Z nim razem było z pięćdziesięciu chłopa z pobliskich wsi. Młode to wszystko, smarkate jeszcze. Jedne z Niemców pewnie, ale Stasiek – Polak i patriota! Szybko też i pokrewne dusze znalazł, bo z ich piersi odważnych zadął chór gromki i zaraz dźwięki „Serdecznej Matki” zalały dworzec cały.

Jego rodzona matka też z nim była i z rąk puścić nie chciała. Wcisnęła mu obrazek św. Barbary w rękę i długo potem za nim machała. Patrzył za nią i zdało mu się przez chwilę, że i Elżunię widzi z daleka pode wsią. Ale dlaczego nie przyszła? Dlaczego czekać nie chciała? Przecież słowo mu dała tego lata… Zmroziło się Staśkowe serce na dumania takie. Na piersi jej zdjęcie trzymał i smutno mu było, i głucho…

Długo jechali. Mijali wsie jakieś i miasta. Dla rachuby nazwy spisywał i dziwnie mu się majaczyło, że wróci tu jeszcze. Wróci na pewno!

Przymus pójścia na wojnę obowiązywał wszystkich, bez wyjątku. Zaciągniętym matki i żony zaszywały w ubraniach Komunię św., podawały różańce, obrazki z modlitwami do św. Barbary, św. Tadeusza Judy, do Panienki Piekarskiej. Ukochane wręczały wyszywane chusteczki, zdjęcia, listy. Każdy żegnał się, jak umiał. Tak wychodzili z rodzinnego domu. Niektórzy nie mieli już do niego wrócić.

road-1246601_1920

Służba

W oficerze nie było nazisty. Na szczęście dla Staśka. Bo gdy munduru niemieckiego odmówił, to tylko w gębę kolbą dostał, aż dwa zęby przednie wypluł, a inaczej kula w łeb i nic więcej.

Na robotach całkiem znośnie się działo. Pracował ciężko z Niemcami samymi, że nawet niektórych rozumiał, a nawet po czasie spostrzegł z dziwacznym wstrętem, że mają go za swojego. Potem był w Danii, i w Francji… I cieszył się bardzo, że na Ostfront go nie dali, bo tam kto trafia, ten trup… I dalej do Afryki. Tam to dopiero były dziwy… lato przez rok… i pomarańcze… i wszy… Jak ich Amerykanie do niewoli brali, to najpierw szorowali ich mocno, do krwi… I włosy Staśkowe obcięli. Gdy na się w lusterku spozierał, to jakby w obcą gębę zaglądał i widział tam strach…

Strach nie przed wojną czy śmiercią własną… Majaczyły mu się w głowie dziwne obrazki, jak Elżunia przy innym zasypia… i jak w ojcowej chałupie nikt już na niego nie czeka… I uczuł pustkę głęboką, że aż tchu mu brakło, jakby mu się w tej chwili serce rozsypało i nie było już nic.

Gdy go polskie oficery werbowały do polskiej armii, zgłosił się do marynarki. On, a za nim wielu innych. By w domu spokój był, nieśmiertelnik łamie – na znak niebytności swojej i nazwisko zmienia. Wie, że matka opłakuje jego śmierć. A Elżunia… Zapach jabłek dawno w powietrzu się rozszedł… Stasiek pływa i walczy. Ran mu przybywa. Tak mija i rok 44, gdy w Warszawie piekło, ogień i krew… i później, po wojnie, gdy po chałupach czerwoni chodzą i Niemców szukają…

Stasiek w Anglii osiada, ale miejsca znaleźć nie może. Jak ćma jaka, odbija się od świateł obcej stolicy i szuka ukojenia w snach… I ciągle wierzy i ufa…

Gdy w końcu, po latach, nadarza się okazja, wraca…

By wyeliminować nieumiejętność porozumiewania się w języku niemieckim, kierowano rekrutów do drużyn złożonych wyłącznie z Niemców lub wysyłano ich na wieś, gdzie pomagali niemieckim chłopom, ucząc się przy okazji niemieckiego. Zakazywano też Polakom rozmawiać – prywatnie i zawodowo – po polsku. Polacy wcieleni do Wehrmachtu walczyli na frontach w: w Rosji, we Francji, Holandii, Belgii i Niemczech, we Włoszech, w Skandynawii, na Bałkanach, na Krecie, w Afryce Północnej i na morzach. Europa Zachodnia była wybawieniem, gdyż gwarantowała (przynajmniej do połowy 1944 r.) spokojniejszą służbę okupacyjną. Afryka Północna i front włoski oznaczały konieczność wzięcia udziału w regularnej wojnie, natomiast front wschodni traktowany był jak wyrok śmierci. Polacy wcieleni do Wehrmachtu mieli przy sobie nieśmiertelniki, metalowe blaszki, na których wygrawerowane były dane żołnierza. Na wypadek śmierci żołnierza blaszkę łamano – jedna z połówek zostawała przy zwłokach, a druga była zabierana na dowód do jednostki wojskowej.

disc-445271_1920

 

To było tylko w snach…

Sępoleńska Wieś spała jeszcze, gdy Stasiek pocztylionem zajechał pod dworzec. Znów było zimno, jak wtedy, jak w marcu 1941 roku. Ludzie nie od razu go poznali, mówili „Szczęść Boże”. On kłaniał się nisko dla poszanowania.

Do domu szedł… A tam matka wciąż czeka – dzięki Bogu! – i dym w kominie! I Sokół przy budzie skomle.

– To ja, mój stareńku! Począł tulić wiernego młodości kompana. A i Sokół poczuł zapach jakby swój i znany. Na te odgłosy i na te wrzaski matka na schodach wnet stanie i głosem drżącym zacznie modlitwy.

– Ja cię tu czekam mój Synku miły! Ja to wiedziałam, jam czuła, żeś ty nie umarł!

Wszystko tak miło, tak ciepło jak ten ogień w piecu.

– A co z Elżunią? Co z nią? – na to się Stasiek odzywa,

– No cóż… zapomnij Stasiek, nie myśl w tej chwili…

Stasiek przed progiem rzucił toboły i szybko wybiegł z chałupy. Leciał przez pola, przez łąki i drogi, a w głowie skrawki mu się miotały: miodowe usta i zapach jabłek… Do chałupy Wośków podchodzi i patrzy z oddali.

A tam tłoczno, a tam gwarno… Przez okno spogląda i już nic nie widzi, mgła na oczy mu spada… Elżunia za nim na ganek wybiega, a za nią Szymek od Pawlusów. Dziewczyna za nabrzmiały brzuch się trzyma i wodą czarne węgle zalewa…

 sunrise-1574292_1920

Epilog

I co? Nic… Nie było dramatów, ni końca świata. Stasiek nie targa się na własne życie, a nawet się nie rozpija. Żeni się z Irenką od kolejarza – Pawła Pieczkarza. Dzieci mają gromadkę i dom murowany – piękny. Żona robotna, a i on gospodarz jest przedni. Czasami tylko słodki zapach jabłek go zaleci, choć wszystkie szare renety dawno już wyciął w pień.

countryside-1836376_1920

Czuję się w obowiązku, trochę Tobie o powyższym tekście powiedzieć. Dawno, no już w sumie z 10 lat temu albo i więcej, pracowałam w bibliotece. Tam natknęłam się na anonimowe, odręczne zapiski dotyczące historii terenów wcielonych. Te zapiski, niektóre bardzo osobiste, zainspirowały mnie do napisania powyższego opowiadania. Opowiadanie jest fikcyjne, a podobieństwo postaci i wydarzeń – zupełnie przypadkowe. Opisana w nim historia jednak mogła się wydarzyć, na co wskazują dokumenty gromadzone w Instytucie Pamięci Narodowej (informacje zawarte w przypisach opowiadania pochodzą właśnie z biuletynów IPN oraz ze strony http://www.wehrmacht-polacy.pl/index.html). Czasami tak się zdarza, że życie nie jest białe ani czarne, a jest po prostu szare. Mam nadzieję, że moje opowiadanie zrozumiesz i przyjmiesz z kobiecą mądrością – bez uprzedzeń, bez politycznych naleciałości… Jestem ciekawa, jak je odebrałaś. Napisz mi proszę w komentarzu. Pozdrawiam po prostu Kobieta  

 

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *