Macierzyństwo według Alexandry Burt

Kiedyś, podczas studiów, miałam praktyki pedagogiczne w jednym z nadmorskich ośrodków dla dzieci upośledzonych w stopniu znacznym i głębokim. Pobyt tam zrobił na mnie porażające wrażenie. Pamiętam dzieci bandażami przywiązane do łóżeczek ze względu na autoagresję. Pamiętam ich płacz, przeradzający się w zwierzęcy jęk. A nader dobrze pamiętam ten mdły zapach wydzielin i odchodów… (na około setkę dzieci na zmianie pracowały dwie pielęgniarki, więc na rękę wszystkim było, abyśmy choć trochę pomogły). Niektóre moje koleżanki nie wytrzymywały i płakały w głos… Ja poczekałam z tym do powrotu do domu. Głośno płakałam i jak mantrę powtarzałam, że nie chcę mieć dzieci. Mój Jasiek urodził się niespełna rok po tym wydarzeniu. Miało to miejsce co prawda 16 lat temu, ale pamiętam, jakby było wczoraj. Jeszcze na początku ciąży prześladowały mnie mroczne myśli i wątpliwości, co do jej prawidłowości, ale dbałam o siebie bardzo i moi najbliżsi też (dziękuję Ci mamo za świeżo wyciskany sok z buraka na anemię i codzienną kilogramową porcję owoców na drugie śniadanie – głównie czereśni lub truskawek). Mój wymarzony chłopczyk przyszedł na świat sprawnie, bez zbędnego ociągania. W ogóle nie przypominam sobie bólu, a raczej ten rodzaj ekscytacji, który sprawia, że można góry przenosić. Pamiętam, że gdy tylko przeszliśmy na oddział poporodowy rozebrałam go i sprawdzałam symetryczność fałdek i liczbę zgięć na rączkach i nóżkach. Bez dwóch zdań był doskonały. Ilekroć myślę o czymś absolutnie doskonałym, staje mi przed oczami obraz tego małego człowieczka oblepionego resztkami mazi płodowej…

Matką podobno byłam trochę nadopiekuńczą… Minęło mi stosunkowo niedawno, gdy mój Jasiek kończył podstawówkę. Taki chyba syndrom matek Polek samotnie wychowujących dzieci. Chciałam, aby mój syn nie cierpiał z powodu niepełnej rodziny, starałam się kompensować mu wszystkie braki. Być może nieraz przesadzałam, ale myślę, że pewne zachowania wpisane są po prostu w naszą matczyną naturę (bez względu na to czy wychowuje się dzieci samotnie, czy ze wsparciem). Każda z nas pamięta pewnie te nieprzespane noce, gdy czuwałyśmy nad łóżeczkiem, sprawdzanie czy nic się nie stało, jeśli było za długo cicho w dziecięcym pokoju, notoryczne kolki, własnoręcznie blendowane zupki, które znajdowały się wszędzie w kuchni tylko nie w brzuchu maleństwa… I chociaż często bywało ciężko i trudno, nie miałyśmy czasu na nic, a na pewno nie na siebie (dom nieposprzątany, pranie niezrobione, obiad nieugotowany), a my same zmęczone, z obolałym ciałem, zasypiające na stojąco (z nieumytymi włosami i w rozciągniętej bluzie dresowej, niekrępującej ruchów), to z pewnością tego czasu nie zamieniłybyśmy na żaden inny.

Nie chcę nawet sobie wyobrazić i nie mogę, co musi czuć matka, gdy jej dziecko znika bez wieści? Gdy budzi się w szpitalu z obolałą głową i zanikiem pamięci? Gdy jest oskarżona o śmierć swojego dziecka? I choćby taka matka nawet i cierpiała na depresję poporodową, nie wierzę, aby zrobiła krzywdę maleństwu… A to jest właśnie treścią debiutu literackiego Alexandry Burt. Estelle – bohaterka książki „Gdzie jest Mia?” – budzi się któregoś dnia w szpitalu z raną postrzałową głowy i amnezją. Mimo że wszystkie poszlaki zdają się dowodzić o jej winie (choćby pozostawiony list, w którym przyznaje się do zbrodni i jej niestabilność emocjonalna), nie poddaje się i próbuje doszukać się prawdy. Niestety nie ma wsparcia ze strony męża, mediów i wszystkich matek w USA, bo przecież niemal zawsze „w przypadku wielu porwań dzieci w sprawę zamieszane jest jedno z rodziców”. Opinia publiczna wie lepiej, jaka jest Estelle „po drugiej stronie lustra”, nazywa ją „mamuśką z amnezją”, a i czytelnik wielokrotnie wydaje opinie sprowokowany (choćby wypowiedziami głównej bohaterki), by weryfikować je po następnej, przeczytanej stronie… Estelle jest sama… i sama, przerażona, próbuje dociec, co ją spotkało… Tym bardziej, że wszelkie dowody istnienia jej córki (butelki, smoczki, pieluszki) zniknęły…  Czy zdoła rozpędzić chmury w swojej pamięci? Czy w końcu dowie się wszystkiego? Zapanuje nad wszystkim?

Powiem tak – miłość matki zwycięża wszystko!

Książka naprawdę trzyma w napięciu. Świetnie czytadło (zresztą nie tylko dla matek ;)), które w zupełności wystarczyło mi na wakacyjne loty. Zręcznie napisany thriller psychologiczny z pewnością zapewni Wam przyjemność z czytania książki Burt 🙂 Niektórzy przyrównują treść „Gdzie jest Mia?” do „Dziewczyny z pociągu” Paula Hawkinsa (taki jest zresztą zamysł marketingowy wydawcy) – myślę, że to porównanie zbyt daleko idące i poza niektórymi wspólnymi epizodami (amnezja główniej bohaterki, jej niestabilność emocjonalna i wskazanie na nią, jako sprawczynię zbrodni), nie ma racji bytu… Ja przynajmniej więcej punktów wspólnych nie zarejestrowałam.

Autorka „Gdzie jest Mia?” zręcznie dawkuje napięcie akcji, bawi się emocjami, prowadzi psychologiczną grę z czytelnikami i trochę zwodzi… Bez wątpienia jest to książka ze świetnym pomysłem na fabułę – realistycznym i wysoce prawdopodobnym, a że momentami schematyczna i nieco chaotyczna… No cóż, nie zmienia to faktu, że po prostu warto ją przeczytać.

W ten jesienny dzień (i w każdy inny) bądźmy dla siebie dobre, rozpieszczajmy się. Poczytajmy dobrą książkę, zjedzmy pyszną drożdżówkę z lodami malinowymi, otwórzmy wino… Miłej lektury i miłego weekendowego odpoczynku życzę Tobie ja – po prostu Kobieta 🙂

Przepis na pyszną drożdżówkę Szymka, która zawsze wychodzi 😉

Składniki:

  • 600 g mąki pszennej
  • 3 jajka
  • 30 dkg drożdży
  • 0,5 szklanki oleju (dobrej jakości rzepakowego)
  • Szklanka cukru
  • Szklanka mleka
  • Owoce (śliwki, gruszki, jabłka, wiśnie, świeże figi)
  • Płatki migdałowe do posypania

Składniki na kruszonkę

  • 100 g cukru
  • 0,5 szklanki mąki
  • 50 g cukru

Sposób przygotowania

W szklance z mlekiem wymieszać drożdże z trzema łyżkami cukru i postawić w ciepłymi miejscu aż drożdże zaczną pracować. Do przygotowanej mąki wbić jajka, wsypać resztę cukru i wlać drożdże, i olej. Wyrobić ciasto o lekko płynnej konsystencji i pozostawić w ciepłym miejscu do wyrośnięcia (około półtora godziny). Wyłożyć na blachę, wysmarowaną tłuszczem i obsypaną mąką. Na ciasto wyłożyć owoce wedle uznania. Szymek użył śliwek i winnych jabłek. Posypać kruszonką i płatkami migdałowymi. Po upieczeniu posypać cukrem pudrem i… jeść póki cieplutkie i pyszniutkie najlepiej z dodatkiem lodów malinowych 😉 Smacznego 🙂

 

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *