W leniwe grudniowe wieczory, gdy niebo sypie śniegiem albo – gorzej – płacze deszczem tak, że tylko zaszyć się w wygodnej sofie, pod puchatym kocem, najlepiej w miłym towarzystwie, proponuję – popijając grzane wino – obejrzeć dobry film…
Dziś zapraszam Was w niezwykłą podróż w finezyjny świat islandzkiego kina. W XXI w., gdy wiedzie prym powszechna brutalizacja życia i nie jest modne, aby jawnie mówić o uczuciach, mój wybór może zaskakiwać. Ale naprawdę warto! Klimatyczny film, zatytułowany „Fúsi” w reżyserii Dagura Kári’ego, jest po prostu magiczny. Porusza pokłady empatii i dostarcza ogromu wzruszeń. „Fúsi” to taki obraz, który zmusza do zatrzymania się i zadumania nad kondycją człowieczeństwa w ogóle. Nie jest on chyba dla wszystkich, myślę, że zauroczy przede wszystkim wrażliwców – takich, co dają przyzwolenie na różnorodność i inność…
Fúsi to czterdziestoparoletni mężczyzna, prowadzący dość schematyczne i uporządkowane życie. Wciąż mieszka jeszcze z, nieco zaborczą i apodyktyczną, mamą. Pracuje przy pakowaniu bagażu na lotnisku. Przez swoją tuszę i delikatność charakteru nie zjednuje sobie wielu znajomych, wręcz przeciwnie jest obiektem – kpin i żartów. Prowadzi samotniczy tryb życia, w wolnych chwilach oddając się dość kosztownej pasji – rekonstrukcji bitew na wielkich makietach. Gdy na urodziny, dostaje od partnera matki karnet na kurs tańca, podchodzi do tego pomysłu sceptycznie i niechętnie. Jednak poznana tam dziewczyna Sjöfn, wywraca jego życie do góry nogami. Jesteśmy zatem dyskretnymi świadkami dojrzewania bohatera, który pomimo wielu niepowodzeń, bierze swój los we własne ręce.
Mimo ciągłych zawodów w relacjach międzyludzkich, ujmują u Fúsi’ego; niezłomność, szlachetność i naiwna dobroć. Niestety, z ich powodu często popada w kłopoty (zostaje nawet oskarżony o pedofilię za przyjaźń z małą, niedopilnowaną dziewczynką). Ludzie z gruntu mu nie ufają, a i on chyba czasem się poddaje.
Nie należy się jednak po filmie spodziewać końcowych fajerwerków, bo to obraz przewrotny, zaskakujący, pełen zwrotów akcji. Mnie uderzył prawdziwością. Mimo że operował niepowtarzalnym i wysublimowanym językiem żartu i wysmakowanego humoru, kryły się pod nim rzeczywiste problemy. Trudno się po nim pozbierać. Boli po nim dusza. Mimo naprzemiennych łez i śmiechu, które towarzyszyły mi podczas filmu, jestem jednak bogatsza o jego optymistyczny i budujący przekaz – o tę iskrę nadziei – w myśl słów Ernesta Hemingwaya „człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać”.
Jestem ciekawa, jakie na Tobie „Fúsi” zrobi wrażenie. Czekam na relacje w komentarzu. Pozdrawiam Po prostu Kobieta 🙂